31.
SOBOTA -imieniny kota...i parasolka...
W małym miasteczku gdzie mieszkam, soboty ożywiają ludzi.Wiadomo, że nie można korzystać z restauracji czy kawiarni jak przedtem. Ale przed każdą kawiarenką ustawia się kolejka na zewnątrz po kawę czy jakieś ciastko, panini czy kanapkę.
Niestety nie ma gdzie usiąść (jak wszędzie ławki są pozabierane, a każde miejsce na którym można usiąść owinięte taśmą...). Ale mieszkańcy miasteczka zbierają się w grupki i rozmawiają (z zachowaniem dystansu). Stoją sobie minimum godzinę z kawą, z pieskami, niekiedy z papierosem.
Punktem zbiorczym jest bazarek na ryneczku. Ci sami wystawcy co sobotę.
Romeo sprzedaje jajka od farmerów (ale nie chciałam być jego Julią). Jeśli chodzi o zakup jajek- to tylko w sobotę i tylko u Romeo:).
Jest też Hiszpan, który oferuje od lat produkty swojego kraju. Nie są tanie, ale za to super jakości.
Najwięcej miejsca na markecie, zajmuje rodzinny interes z warzywami.
Joseph, oferuje świeże ryby i inne żyjątka morskie. Mało, że świeże to jeszcze dobrej jakości i z certyfikatem. Certyfikat polega na tym, że gwarantują swoim klientom dzikie rybki a nie ze stawów hodowlanych. A także mówi nam o tym, że nie są łowione w czasie tarła.
Cena jest też wysokiej jakości.... :)
Jest też pan z córką, u którego kupuje karmę dla ptaków. Ogólnie na stoisku mają „szwarc, mydło i powidło”.
I jest także miejsce, gdzie sprzedają kwiaty- głównie ogrodowe. A w związku z tym, że jutro w Anglii jest Dzień Matki (tutaj obchodzi się w drugą niedzielę marca i dlatego jest świętem ruchomym), był dzisiaj ogromny wybór. I było pięknie i kolorowo.
Drugim pod względem wielkości kramem, jest English Bakery (angielska piekarnia).
I choć asortyment jest dość bogaty a ciasta, ciasteczka itp.,wyglądają smacznie- to trudno w nich się dopatrywać smaków podobnych jak w Polsce. Bez obrazy oczywiście, ale w skali 1-10 (gdzie polskie piekarnie i cukiernie mają 10pkt.), to angielskie wyroby może 5ptk.. I tak się dużo polepszyło, przez te 15ście lat jak tu jestem.
{ jeśli chcesz wiedzieć więcej co myślę o emigracji- przeczytaj odc. 6ty bloga, pod tymże tytułem}
Co dwa tygodnie, market zapełniał się produktami tutejszych farmerów. Od warzyw i owoców począwszy, na „swoich” wyrobów skończywszy. I też to nie ma nic wspólnego z polskimi warzywniakami. Inna jakość i ilość. No ale, jak się nie ma co się lubi...
Niestety w okresie tym, stanie na świeżym powietrzu w dużych odstępach- grozi...no właśnie czym?! Zwłaszcza, że to nie jest taki typowy bazar jak w Polsce. Tu sprzedawcy stoją po jednej stronie ulicy (w odstępach), ludzie Anglii są zdyscyplinowani bo nie robią zbiegowisk ani dzikich tłumów nawet w czasie bez epidemii. Stoją cierpliwie, nie nerwowo i nie wchodzą sobie na plecy. Tu nie Londyn- bo tam to jest dopiero!
Nie chce tu oczywiście uskuteczniać jakiejś wagabundy- ale farmerów widuje czasem i rozmawiam z nimi. Niektórzy są już na skraju bankructwa a niektórzy już są bankrutami. Takie nie fajne czasy....
A jaki jest marzec w Anglii? No dokładnie mówiąc jak w przysłowiu . Jak w garncu dzisiaj było. Co pięć minut słońce a za chwile deszcz a jeszcze za chwile grad. Zimno, ciepło, zimno, gorąco, rozepnij się, zapnij się...Nie! Rozepnij się, bo się potem zalejesz (a przedtem też..:) albo mnie zaraz krew zaleje z tą pogodą!
Biorąc pod uwagę, że zrobiłam zakupy i miałam kilka siatek- otworzenie parasolki graniczyło z cudem. A drugim cudem, było jej utrzymanie w ręku... Od kilku dni bowiem, w Anglii wieje „wiaterek”. Czasem mam wrażenie, że moje okna wpadną do mieszkania.
Nie wiem skąd mi się wzięły następne pary rąk (ten przyrost kolejnych par rąk, to chyba domena tylko kobiet), bo nawet porobiłam dla Was parę fotek.
Nad miastem, polując latał (a właściwie wisiał) ptasi drapieżnik- kania. Pewnie to był facet, bo kobitki teraz siedzą już na gniazdach.
Tym bardziej smutno mi się zrobiło, kiedy zobaczyłam samotnego młodego łabędzia. Płynął samiuteńki pośrodku kanału, w kroplach zaczynającego padać deszczu.
Te monogamiczne ptaki, wzruszają mnie swoją majestatycznością. Tym bardziej było mi przykro, że nie wszystkie łabędzie mają swoją parę tej wiosny.
{o faunie i florze Hertfordshire, napisałam w 29tym odc. bloga}
I zrobiło mi się jakoś nostalgicznie- żeby nie powiedzieć że smutno.
Jakby tego było mało, spotkałam „obraz” który łamie mi serce...I zgina w pół...
Starszy Dziadzia o lasce i z nim malutki, słodki siwawy staruszek piesek... Dlaczego dzisiaj!!!
Nie daje rady... Serce rozpadło mi się a łezka spadła...Dobrze, że zaczął padać deszcz i okładał mi twarz- bo nic nie było widać.
A ta głupia parasolka wyginała się w swoich akrobatycznych odruchach jak w jakiś konwulsjach!
W tył i w przód, w tył i w przód.. . A po co ja ją mam, kiedy ona nie robi tego co powinna?!
Także po złamaniu druta, trafiła do najbliższego śmietnika. Drut złamał wiatr, nie ja :)
(dlaczego one są tak wkurzające??? te parasolki...)
Dopiero początek roku a ja już ile ich kupiłam?!
Kiedy dotarłam do domu i popatrzyłam na ilość siatek i przypomniałam sobie o robieniu zdjęć w międzyczasie i na dokładkę ta głupia parasolka- to byłam pewna, że Nam wyrastają te ręce..
Włosy mokre, makijaż zmyty, ręce bolą, pieniądze wydane...- to było dobre przedpołudnie...
Jeju, ile to człowiek naszarpać się musi w tym życiu...(i jeszcze ta głupia parasolka!)
No cóż...i takie dni bywają...
Wszystkie zdjęcia, (robione wyrośniętą ręką) by BzPR.
Zajrzyj na mój Instagram babcia_z_piekla_rodem-jesli chcesz poznać mnie lepiej. A także na FB, na stronę BzPR.
Naciśnij SUBSKRYBUJ, jeśli Ci się podoba mój blog a otrzymasz powiadomienie o następnym wpisie.
Blog nie tylko dla Babć!
Super artykuł - cała ty :) pozdrawiam Syl (win)
OdpowiedzUsuńDziękuję Sylwin😘
UsuńUrok małych angielskich miasteczek - uwielbiam!. Bywając w takich miejscach ma się wrażenie, że czas płynie wolniej i jest jak za starych dobrych czasów!. Dzięki Alu za ten wiosenny, choć nostalgiczny wpis. 🌥️☔
OdpowiedzUsuńPogoda nie zachęca do tańca😆
Usuń