60a.
MOJE
„PRZYJACIOŁKI” KROWY….
Jeżeli śledzicie mojego bloga od początku, to pamiętacie zapewne odcinek 10ty- „…w tym roku żurawi znowu nie usłyszę”. Było to jedno z wielu opowiadań, z których będzie składać się książka „ Cztery Pory Roku czyli Felietony z Życia Kobiet”.
Będą to opowiadania
kobiet- jak sam tytuł wskazuje- z życia wzięte. Historie prawdziwe. Historie
kobiet, które chciały aby o nich usłyszał
świat. Ile z Nas będzie je znało? Ile z Nas będzie się z tymi historiami utożsamiało?
Ile z Nas powie- ja to znam…
W historiach
tych nie znajdziecie raczej „żyli długo i szczęśliwie”…
Oczywiście wszystkie
takie złe historie, mają ogromny traumatyczny wpływ na Nasze życie. Ale ważne jest
to, żeby wynieść z nich lekcje- nawet z tych najpodlejszych…
Nie tylko
dobre chwile kształtują Nasz charakter.
Moje „przyjaciółki”
krowy
Kim jestem Ja. Tak
naprawdę to skąd mogłam wiedzieć, skoro nie miałam czasu się poznać. Czas,
który miałam nie był mój. Życie mi się tak urządziło, że nigdy nie byłam sama.
Byłam ciągle „podporządkowana”
godzinami- dla innych. Byłam wychowana w czasach „służyć wszystkim”, choć od dziecka
z tym się nie zgadzałam. Ogólnie buntownik od urodzenia, wpadł w swoje własne
życie jak ta śliwka w kompocik. Takie plum. I już po kobiecie. Bo pokochałam
bez granic. Bo urodziłam dzieci. I odpowiedzialność za to całe towarzystwo
zmyliło moją czujność.
Myślałam, że to
moja stajenka. Że jestem bezpieczna z dziećmi. Że mąż mnie ochroni. Zaufałam. I
oddałam życie w jego ręce.
Ale o nim nie
będę nic pisać, bo on nie jest wart nawet moich wspomnień.
Krytykę jaką
dostawałam z każdej strony, przyjmowałam na klate. I uważałam nawet, że dobrze
mi zrobi. Bo będę podwyższała jakość życia.
A więc brałam
byka za rogi, aż się zagoniłam w kozi róg.
A więc wspinałam
się po tej drabinie. Doszłam nawet do etapu prasowania mojej rodzinie skarpetek
i majtek ( a one już nie były maluchami, mąż zresztą też- nie był). Wszystko
powinno być „naj”.
Jeżeli coś było
nie tak (a jak to w życiu bywa, było nie raz), to oczywiście spadało na mnie.
Bo praktycznie na mnie spadły wszystkie obowiązki domowe. Nawet obsadzenie
wielkiej choinki na święta.
Ale oprócz
choinki, były dzieci, mąż, psy, koty…No i goście przywożeni co weekend- bez
zapytania się mnie wcześniej, czy chce mieć ten najazd huzarów. Z dziećmi włącznie, huzaria najeżdżała...
A więc w niedzielę,
od rana był bałagan, kac, sprzątanie, zmiana pościeli (bo połowa huzarów nocowała,
a zapomniałam dodać, że jeszcze część huzarów była pozbierana po drodze- po
osiedlu…), gotowanie dla dzieci…masakra, jednym słowem- o matko i córko…Na
kościół czasu nie było…(i dobrze zresztą🙃).
To właśnie byli
przywożeni „przyjaciele”…
Dom huczał,
dzieci piszczały, muzyka grała, wszyscy się świetnie bawili- myślałam, że tak
trzeba.
Ale…
Dziecku się potknęło
w szkole- moja wina. Kwiatek umarł- no przecież ja nie podlałam. Zupa za słona-
no ewidentnie moja wina. Mąż wkurwiony- no, to już gruba historia że go wkurwiłam.
Mąż pije- nawet chyba nie muszę pisać przez kogo!
Tylko nikt nigdy
nie pytał się o mnie. Nikt nie zauważał, jak zaczynałam się źle czuć we własnym
wymarzonym domu -osaczona z każdej strony.
Miałam
dwadzieścia lat jak zaszłam w ciąże. Mieszkałam z rodzicami i powitałam w ich
domu ukochanego mężczyznę a potem dziecko. Potem było drugie dziecko,
upragniony dom, po drodze było trzecie. A od ich ojca słyszałam, że gdyby nie
my to by był milionerem….(był, tylko tego nie widział…) No cóż, palcami pewnie
dzieci sobie sama zrobiłam.
I trwałam w tej
swojej drodze, nigdy nie będąc sama.
Starsze dzieci
zrobiły się starsze i wyfrunęły. Najmłodsze wyfrunęło nie dawno- okupiłam to
depresją, nie pamiętam kiedy tyle łez wylałam. Do sklepu chodziłam, zakupy
robiłam dla dwóch osób, dochodząc do kasy dopiero się orientowałam, że za dużo.
Więc tak naprawdę
od niedawna jestem sama. Sama ze sobą. I mam dla siebie czas. I wiecie co?
Dopiero teraz wiem jaka jestem super! Jaka cudownie dojrzała!
Tak naprawdę,
dopiero teraz poznałam swoją psychikę i poznaje swoje ciało.
Bo przecież przedtem
co miałam poznawać? Byłam szczupła, zgrabna i młoda. Bez zarzutu. A i tak
doszukiwałam się jakiegoś zwałka tłuszczu, jakiegoś zbędnego kilogramika.
Moje „przyjaciółki”
nie wyprowadzały mnie z błędu. Nie mówiły, że jest ok. Tylko Mama była
przyjacielem tak naprawdę. One nigdy nie wyciągnęły do mnie ręki. I nie
wyciągnęły mnie z tego mułu zakompleksienia- raczej popadałam w głębinę braku
pewności siebie.
Z perspektywy
czasu wiem, że przyjaciół było wokół mnie brak (zresztą, tak mówiła moja Mama-
i Mamy trzeba słuchać). To ode mnie się wymagało- ale nie pomagało. Ręka do
nich wyciągnięta w końcu zdrętwiała, oczy powoli się otwierały. A jak zaczęły
się otwierać- to nie chciały się zamknąć.
Widziałam, że niektóre moje „przyjaciółki” chętnie przelecą mojego męża. I nie dlatego, że był jakiś piękniś. Ale:
A.)
Był uroczym
łajdusem, który miał coś w sobie
B.)
Był
moim mężem
Tylko nie wiem
czy kolejność jest dobra…
I nie jedna przeleciała…
Widywałam w ich
oczach radość- kiedy noga mi się podwinęła. Cieszyły się, kiedy „darłam koty” z
moim mężem. Podejrzewam, że nawet go pocieszały. Ba! Nawet jestem tego pewna.
Czułam się bardzo
samotna wśród tych otaczających mnie ludzi. Dalej nie znałam tak naprawdę swoich
potrzeb. Dalej tak naprawdę o sobie nie wiedziałam nic.
Moje „przyjaciółki”
krowy pasły się na moich pastwiskach i srały w moje pastwisko. Czułam się jak
wysysana przez pijawki.
Mogłabym przysiąc,
że założyły klan. I jak mnie nie było, to pewnie obrabiały mnie z każdej
strony.
Mogłabym ich
nazwać zawistnymi meduzami- co parzą przy każdym dotknięciu. Zazdrosnymi
harpiami. Plociuchami. Ale wiecie co?
Ja jestem im
wdzięczna, że w moim życiu były. A wiecie dlaczego?
Bo to one
ukształtowały mój charakter. Bo dzięki temu teraz wiem, jaka jestem zajebista. Mądra,
inteligentna i silna. I jakimi ludźmi nie należy się otaczać. I nie zezwalać na
bliższy dystans.
Bo to nauczyło
mnie padać i szybko wstawać. I które uczucie jest prawdziwe.
Teraz Ja.
Ciężko pracowałam
nad swoimi wadami- teraz wiem, że są urocze. I wybaczyłam je sobie. Szkoda, że
nie poznałam siebie wcześniej. Ale, teraz nadrabiam.
Jestem im
wdzięczna, bo rozwinęłam swoją intuicje ( tak naprawdę jej nie doceniałam).
Doceniam swoją
wolność i się ogromnie z niej cieszę- gdyby nie zniewolenie, nie widziałabym
tego. Dostałam cudowną lekcje- nie
popełniaj tych samych błędów.
Całe życie dla
kogoś i komuś- ja byłam na ostatnim miejscu. Dzisiaj wiem, że jak nie o siebie
zadbam ja- to kto?
I te trolle,
które mi się trafiły po drodze w moim życiu- nauczyły mnie jakich facetów
unikać.
Dzisiaj wiem, że o
przyjaźń się nie walczy- ona po prostu jest. Dzisiaj, chcę się przyjaźnić z ludźmi szczerymi,
lojalnymi i kochanymi.
Ale pomimo tej
ogromnej wdzięczności, płynących profitów- jakoś tych „przyjaciółek” nie chcę oglądać …
Mam kochane
dzieci koło siebie. I jest cudnie.
Acha- i jeszcze
przepraszam krówki, że je w to wplątałam. One na to nie zasługują oczywiście.
Po zwierzętach wiemy czego możemy się spodziewać- po człowieku NIGDY.
Jeśli chcesz opowiedzieć mi swoją historię (znajdzie się w książce), skontaktuj się ze mną.
babciazpieklarodem@gmail.com
Zdjęcia- Google
Zapraszam na moją
stronę na FB- Babcia z piekła rodem i Instagram, o tej samej nazwie.
BLOG NIE TYLKO DLA BABĆ!
Bardzo osobisty wpis, który zapowiada ciekawą książkę. Faktycznie, życie to nie bajka, ale ważne żeby uczyć się na błędach i wychodzić z trudnych sytuacji z siłą jaką mają wspaniałe kobiety!!. 💋
OdpowiedzUsuńMyślę, że jednak trzeba brać byki za rogi.....
Usuń