PUSTA SZAFA
kobieta 37 lat
Kolejne opowiadanie z cyklu "Felietony z Życia Kobiet"
**
Znaliśmy się od....no jako nastolatki. Poznaliśmy się na podwórku- blokowisku. Ostatnia klasa podstawówki- on wtedy się świeżo wprowadził z rodziną.
Od razu (pamiętam) dogadaliśmy się. A nawet zaczął chodzić do mojej klasy!
Pomyśleliśmy, że to przeznaczenie💖. Oboje czuliśmy do siebie- krótko mówiąc- tak zwaną mięte. Boziu, to było takie niewinne, cudowne uczucie nastolaków.
Oczywiście, że pamiętam te dni! Choć to już tak dawno było....ojej jak dawno....
To były skradzione, ciche i słodkie całusy. Uciekaliśmy ze swoim uczuciem przed oczami kolegów. Woleliśmy być ze sobą sami. Pomagaliśmy sobie w lekcjach, chodziliśmy do kina i na długie spacery- a wszystko to, na stałym kontakcie ocznym i trzymaniem sie za ręke.
Wiedzieliśmy, że uczucie które nas łączy jest wyjątkowe. I wiedzieliśmy, że jesteśmy ze sobą na dobre i na złe. Nie rozłączni.
Nawet studia nas nie rozłączyły- bo poszliśmy na takie same! 😅 Ku rozpaczy naszych rodziców, bo wiedzieli że żadne z nas tego kierunku nie lubi. 😅
Cofnę się trochę przed jego przeprowadzkę na moje osiedle.
Na przeciwko moich drzwi, mieszkał chłopak. Od początku- kiedy i ja się tam sprowadziłam.
Był moim kumplem, najlepszym przyjacielem. Ta przyjaźń trwała lata. Do momentu, kiedy poznałam swoją miłość. Odsunęłam się od niego, nie miałam dla niego czasu. Wiele razy pukał do moich drzwi- a mnie nie było. Albo mu nie otworzyłam- bo nie byłam sama.
Kiedyś musiałam jednak z nim porozmawiać. Szczerze mu powiedzieć. Powiedziałam.
On oczywiście wiedział, że mam chłopaka. Ale usłyszał, że to miłość jak grom z nieba. Że rozpalił we mnie zmysły- o jakich nie śniłam. Że....i spojrzałam w jego oczy. Było w nich tyle żalu i cierpienia, jak u bezbronnego krzywdzonego zwierzęcia 😔.
Zamknęłam się. Zrozumiałam. Przeprosiłam. Ja nie wiedziałam, że on podkochiwał się we mnie. Ja też go kochałam- ale raczej jak brata. Przyjaciela. Serce nie sługa.
Ale już nigdy nie było jak przedtem. Zrozumiałam, że wchodzę w dorosły świat i coś się kończy, coś się zaczyna.
Pare razy zapraszałam mojego sąsiada na imprezę -ale (niby z sympatycznym uśmiechem) praktycznie zawsze odmawiał. Potem wyjechał za granice. Ostatni raz widziałam go na pogrzebie jego ojca. Był ze swoją dziewczyną. No i taka sytuacja, że nie chciałam go wypytywać o życie- skoro spotkaliśmy się przy okazji śmierci.
My w swoim upojeniu miłości, nawet nie zauważyliśmy, że robiliśmy się coraz bardziej dorośli. Skończyliśmy studia- koniec beztroskich lat. Trzeba szukać pracy.
A w naszym zawodzie- można powiedzieć- był dramat. Zresztą nosiliśmy się z zamiarem wyjechania z naszego małego miasteczka. Tam, gdzie były większe szanse na lepsze życie.
Dalej zakochani, dalej szaleni. Coraz więcej dorosłych decyzji trzeba było podejmować. Nawet była pierwsza mała awanturka, trochę fochów. A skończyło sie oczywiście cudownym seksem. Szkoda nam było czasu na kłótnie!
Ogólnie dużo ze sobą rozmawialiśmy. Ustalaliśmy pewne rzeczy- aby nam było ze sobą lepiej. Abyśmy mieli ze sobą dobry czas.
Moje uczucie do niego przypominało jakiś tajfun- moje ciało w całości należało do niego. Nigdy, ale to przenigdy nie spojrzałam na innego mężczyznę. Ani on na inną kobietę. Obiecaliśmy sobie, że jak któreś z nas przestanie kochać- to pozwolimy odejść. Przecież wiedzieliśmy, że życie lubi pisać swoje scenariusze.
Rozmawialiśmy ze sobą dużo. Potrafiliśmy kochać się jak wariaci- a potem pić i rozmawiać do rana. To były cudownie nieprzespane noce. Często rozmawialiśmy o tym, że to na pewno przeznaczenie, że jesteśmy ze sobą.
Zresztą nasze ciała nam to mówiły. A jego ciało było pięknie wyrzeźbione, mięśnie pełne i twarde. Epatowało ciepłem i przyciągało. Cudownie pachniało młodym mężczyzną.
I przyciagaliśmy się do siebie jak dwa magnesy.
Moje ciało, piękne ciało młodej kobiety, pożądało każdym swoim małym kawałeczkiem- jego ciało. Kiedy zbliżaliśmy się do siebie, temperatura była tak wysoka, że nawet metal by topniał. Moje trzewia robiły się mokre na sam widok jego pęczniejącego członka a nogi rozwierały się same aby go natychmiast wpuścić do środka- aby go poczuć. A w środku był wulkan...
Kiedy pęczniał jeszcze bardziej we mnie- wydawało mi się, że jesteśmy w innym wymiarze. Oboje czuliśmy zalewające nas fale rozkoszy, a nawet drżenia ciała...A kiedy dochodziliśmy do szczytu tego uniesienia, ekstazy, upojenia- odbywało się w nas coś na na kształt stanu niebywałej błogości, transu, jak na haju...
Czasami z tej błogości, zapominaliśmy się zabezpieczyć. I właśnie z tego stanu rzeczy zrodziła nam się dzidzia.
Dzidzia- jak wszystkie dzidzie- często płakała, wymagała ciągłej opieki. Nie mogłam pójść do pracy. Finansowo staliśmy kiepsko. Rodzice proponowali nam pomoc- ale nie przyjeliśmy.
Tak sie złożyło, że mój szwagier nam zaproponował wyjazd z Polski. Oni z moją siostrą trochę się już urzadzili tam. Mieli też w planach otworzenie własnego warsztatu samochodowego- ale trochę im jeszcze brakowało kasy.
Z siostrą mieszkaliśmy bardzo nie daleko siebie. Tylko, że my w bardzo ciasnym mieszkanku. Było ciężko. Z pieniędzmi i w ogóle. Miłości przestawało nam wystarczać. Coraz częściej złe emocje brały górę. Rozmowy nie pomagały. Były coraz krótsze i na wysokich tonach.
A ja w swojej naiwności, myślałam "to minie". Nowa sytuacje, nowe obowiązki- ale miłość przetrwa.
Dzidzia poszła do żłobka, ja do pracy. Seks- chociaż dalej cudowny w przeżycia- był krótszy i coraz rzadszy. Oboje zmęczeni codziennością, najczęściej zasypialiśmy już bez pocałunku i bez przytulenia.
A z tego krótkiego i rzadszego seksu, urodziła się druga dzidzia.
Ja nie wymagałam, że by był moim superbohaterem w pelerynie. Kobieta i Mężczyzna, z jednej "gliny" są zrobieni. Utkani z tego samego materiału. Ludzie, bez względu na płeć- są z tego samego źródła.
Nie miałam żadnych oczekiwań. Chciałam, żeby po prostu był. A ja z nim. Jesteśmy jednym ciałem, jeśli jesteśmy blisko ze sobą. I tak jak kobiecie należy się miłość i czułość- tak samo należy się i mężczyźnie. Starałam się nie mówić mu o brakach i dziurach, które robiły się w naszym związku. Pozwalałam mu być i głową i szyją.
Widziałam, że się miota. Że jest nie zadowolony. Że jest nieszczęśliwy.
Pieniędzy było coraz mniej, obowiązków coraz więcej. Coraz częściej się kłóciliśmy lub nie odzywaliśmy się do siebie. Dzieci rosły, a z naszej płomiennej miłości nie wiele zostało. Ale i tak byłam wdzięczna, że jestem z nim. Jego obecność, wiele dla mnie znaczyła.
Któregoś dnia, odebrałam dzieci z przedszkola i szkoły, zrobiłam zakupy i wróciłam do domu. Od samego wejścia, zauważyłam jakąś pustkę i czułam czegoś brak. Brakowało jego butów....
Zostawiłam dzieci i zakupy przy drzwiach. Odruchowo poleciałam do łazienki. Szczoteczki do zębów jego też nie ma. Otwierałam szafki jedną za drugą. Golarki nie ma, kosmetyków jego nie ma.
Zaraz, zaraz- bez paniki, pewnie gdzieś wyjechał. I nic nie mówił?? No cóż, rano nie było miło.
No ale tak bez pożegnania gdzieś wyjechał??! Może do rodziców? A może do tego kumpla w odwiedziny. Ale nic by nie powiedział??
Myśli goniły po głowie, w ciągu paru ułamków sekund. Pomysłów też było wiele.
Szafa!! Zobaczę co zabrał ze sobą. Przy szafie zapewne byłam szybko, ale mnie się wydawało jakby to była długa droga pod górkę i lata świetlne. Wyciągałam rękę, aby szafę otworzyć. Ale ręka odwlekała ten moment tak, jakby bała się dowiedzieć prawdy- tej prawdy za drzwiami szafy, co za nimi jest...
Prawa ręka dotknęła drzwi mebla i zatrzymała się. Do niej przywędrowała jej siostra- lewa ręka. Teraz obydwie ręce, jakby zatrzymały się w kadrze i były oparte na drzwiach. Nawet usiadł na jednej z nich mol- który nie wiadomo skąd się tam nagle wziął. I tak jak leniwie latał, tak samo leniwie i powoli usiadł. Wyglądał tak, jakby sam oczekiwał na moment otwarcia tych drzwi. Na otwarcie prawdy.
Nie przyszło mi nawet do głowy, że powinnam go unieszkodliwić. W mojej głowie było tylko jedno pytanie- co zastanę za tymi drzwiami. Urastało to do rangi mojego "być albo nie być". I chyba wcale nie miałam ochoty o tym wiedzieć. A może po prostu zejść do dzieci, rozpakować zakupy, zrobić obiad i poczekać aż wróci.
A wtedy przytulę się do niego i powiem, że już nigdy nie będziemy się kłócić. Potem wplotę rękę w jego włosy- tak, jak to robiłam nie raz, a on to uwielbiał. Popatrze w głębie jego oczu i tak jak kiedyś powiem mu, że po prostu go bardzo kocham.
Nieoczekiwanie absolutnie dla siebie, ręką pociągnęła te drzwi. Takiego widoku sie nie spodziewałam. Nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Chociaż ona krążyła wokół głowy, uporczywie i natrętnie jak mucha. Próbowałam sobie to wszystko jakoś wytłumaczyć. Poukładać. A przede wszystkim starałam sobie zdać sprawe, z tego co się wydarzyło. Ale właściwie to co się wydarzyło?
Kłębiły mi się toksyczne myśli. Manipulowały moimi zmysłami, jakby chciały mnie zaprogramować na chłonięcie zatrutej prawdy. No właśnie, prawdy! Ale to nie mogła być prawda- to był wytwór, być może mojej chorej wyobraźni!
Wydawało mi się, że stoję przed tą szafą wieczność. A to były sekundy. Minuty? Zza mroczenia, w którym tkwiłam, wyrwał mnie głos. "Mamo, dlaczego ta szafa jest pusta? Gdzie są rzeczy taty?"
Szafa była pusta.
Leżałam jak worek po kartoflach- bez zawartości. Bez wnętrzności, serca i kości- leżała sama skóra. W której nie było nic. Skóra, którą ktoś przewracał z boku na bok. I coś mówił do mnie. I próbował mnie wybudzić z tej apatii.
"Otwórz oczy"- dotarły do mnie słowa.
Ale moim zdaniem oczu też nie było. Miałam same oczodoły. Nic nie widziałam. Spałam we mgle, z której dobiegały czasem do mnie głosy. A kiedy próbowano mi podać jakieś jedzenie- kończyło sie to wymiotami. Niczym. Bo przecież nie miałam nic w środku.
Wiedziałam, że chce mi się siusiu. Ale tylko wybełkotałam coś. I poczułam ciepło. Ale to przez chwile- bo potem było mi zimno. I długo mi było zimno. Czułam jak ciało mi całe drży. Dostałam drgawek. Wiedziałam- życie mi ucieka. Więc to tak wygląda.
Potem nagle usłyszałam "mamo"... Próbowałam zacząć przerabiać to słowo- "mamo"...Próbowałam otwierać puste oczodoły. Czułam jak w głowie coś mi łupie- coś ją rozwala. To odchodziła bezmyślność- wracało myślenie.
Potem zobaczyłam w tej mgle biel. To już koniec. Umarłam.
Jednak ta biel zaczęła miec jakieś kształty. I brzmieć. Coś ta biel mówiła do mnie, coś ukłuło mnie- gdzieś w różne miejsca. Spałam.
Nie wiem jak długo byłam w takim martwym stanie. I jak długo spałam.
Te ukłucia- okazało się- to były kroplówki, zastrzyki. Nie jadłam, nie piłam. Odwodniłam się do tego stopnia, że dostałam zapaści.
Po prostu umarłam. Na chwilę. Żeby powstać. Przegryzłam problem. A może lepiej- wydaliłam to coś z siebie. I urodziłam się na nowo.
Oczywiście nie wiem, co by było ze mną gdyby nie moja siostra i szwagier. Co było by z dziećmi. Nie jestem pewna, czy dałabym radę to unieść. Bo dzięki nim, po prostu to przechorowałam, przeorało mnie- ale się tego uczucia wyzbyłam. Uczucia rozpaczy, która paliła mnie w środku. Uczucia pustki- czyli brak odpowiedzi na mnóstwo pytań. A oczywiście główne- dlaczego??!!
Dzięki nim, mogłam stanąć na nogi i powoli sie pozbierać. Zbierać myśli na odpowiedź na pytanie- jak ja mam dalej żyć?! Bez niego... Wydawało mi się, że ja całe życie byłam z nim. Z moim Ukochanym. Z moją najwiekszą miłością.
W tej całej potwornej historii, nauczyłam się, że bez miłości mojej rodziny a potem i przyjaciół- nie dałabym rady tak się podnieść. Że miłość do dzieci i obowiązek opiekowaniem się dziećmi- potrafi czynić cuda. Bo to są cuda.
Ta cała energia miłości i współczucia, którą zostałam otoczona- uratowała mnie. Bo to były wyjęte z życia miesiące. Czułam się tak, jakbym uczyła się chodzić na nowo, po wypadku.
Tylko nie było już jego pomocnej ręki przy mnie. Wiedziałam, że on już mnie nie przytrzyma- kiedy się zachwieje.
A więc co?
A więc stawiałam coraz to silniejsze te kroki, coraz to pewniejsze. To była nowa JA- a już wiedziałąm, że ja po prostu taka byłam. Silna, pewna siebie, jeszcze tak młoda kobieta. I najważniejsze- postanowiłam go nigdy więcej nie szukać. Nie chciałam go znać. Na samą myśl robiło mi się nie dobrze.
Miałam prawo go znienawidzieć- ale to uczucie, najbardziej zniszczyło by mnie. A poza tym, dał mi wspaniałe rzeczy- których się sam pozbawił. To dzieci.
A dzieci?
One miały powiedzianą prawdę. W miare jak rosły, "rozumiały" (może przyswajały) tę historie coraz bardziej. I nie obwiniały nikogo- tylko jego. Z czasem przestały.
Odpowiedzi na moje dawne pytania, przychodziły same. Teraz wiedziałam, że to on był słaby. Nauczył mnie siebie mocarnego, umiejącego wszystko. A to nie była prawda. Przy trudnościach jakie nas spotkały, po prostu zwiał. Uciekł, bo nie dał rady. To go przerosło- i to bardzo.
Po kilku latach, kiedy byłam jeszcze poza Polską- widziałam go. Wrosłam w ziemie. Tyle razy wyobrażałam sobie takie spotkanie! I co ja zrobie. A tu, wrosłam w ziemie. Chcesz biec? Po co? Za kim i do kogo??!!
W między czasie dostawałam wiadomości, telefony- od jego rodziców. Przepraszali. Płakali. Wstydzili się. Mówili, że źle wychowali syna. Zapraszali żebym wróciła, bo pomogą mi finansowo. I tak przesyłali pieniądze i prezenty.
Wróciłam. Moi rodzice byli coraz starsi, siostra ze szwagrem rozwijali swój warsztat samochodowy za granicą- nie miał kto się zająć potrzebującymi opieki rodzicami. Sprzedaliśmy mieszkanie rodziców, drudzy dziadkowie dołożyli pieniądze i kupiliśmy domek- gdzie wszyscy byliśmy razem ale każdy miał swoje osobne miejsce.
Nie mogłam narzekać na jego rodziców. Pomagali mi w każdym miesiącu- płacili na wnuki alimenty. Byłam im ogromnie wdzięczna, bo znam przypadki gdzie tatusiowie nie płacili a ich mamusie udawały, że jest wszystko w porządku. Taka kobieta może nazywać się babcią? Pozostawie to ich sumieniu.
Przynajmniej dzieci wiedziały, że mają czworo kochających i dbających o nich dziadków.
Tego dnia, kiedy zaczęliśmy przewozić rzeczy do nowego domu, spotkałam mojego dawnego sąsiada. Jego mama w krótkim czasie po ojcu odeszła również. Teraz przyjechał sprzedać mieszkanie po rodzicach.
Zastanawiałam się, czy moi rodzice maczali palce w tej "akurat sprzedaży".
Był świeżo po rozwodzie- nie udało mu się. Sporo pomógł przy przeprowadzce. Przydało się- jemu zajęcie, nam pomoc. Ogromna. Potem były grile na parapetówce, a to kino, a to wypad z dziećmi za miasto. Przyjacielskie uściski, trochę inne pocałunki...Obustronne zdziwienie😲, bo nagle stało się łóżko...nieoczekiwanie...
Stwierdziliśmy, że to był jakiś impuls po przeżyciach. Staraliśmy się unikać cielesności. Nie na długo jednak. Serca ani ciała nie oszukasz, a krew nie woda.
Zaczęły się randki, zamieszkaliśmy w jego nowym domu. Rodzice ojca moich dzieci, byli nawet zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Zwłaszcza, że ich syn założył nowa rodzinę. Do Polski nie wrócił. Przekazali mi jego wytłumaczenie, że był za młody, że go to przerosło, że wie że zawiódł, że teraz (choć z inną rodziną) próbuje odbudować samego siebie- aby spojrzeć sobie w twarz. Zaczął płacić na dzieci. Stwierdziłam, że lepiej późno niż wcale.
I zapytajcie mnie, czy mam do niego żal? Nie.
To co zrobił było straszne.
Ale, to właśnie (absurdalnie) pokazało mi jaką potrafię być silną i przedsiębiorczą kobietą- bez tego pewnie bym nie dowiedziała się nigdy. Nie dowiedziałabym się jaka jest cudowna moja rodzina- że aż tak jest cudowna. Jak bardzo się kochamy i jaki fajny z nas zespół. Wraz z jego rodzicami.
No i nie byłabym, ze swoim mężczyzną- mnie przeznaczonym. Czy to nie dziwne, że moje przeznaczenie mieszkało na przeciwko mnie, drzwi w drzwi (można powiedzieć) ?
Poszliśmy w dwie strony, zbudowaliśmy inne życia. A nawet rozjechaliśmy się w różne krańce świata. A jednak los nas znowu połączył. Nawet mamy wrażenie, jakbyśmy się nigdy nie rozstawali. Jakby te przeżycia po drodze, nigdy się nie wydarzyły.
Kiedyś umarłam. Ale po to aby żyć- innym życiem.
A życie płata nam figle. Teraz, mamy na głowie do opieki dzieci i dużo rodziców. Ale jedno mogę powiedzieć- nie zamieniłabym tego co mam teraz na to, co wydawało się kiedyś złotem.
Bo nie wszystko złoto, co się świeci....**
Autor Alina Norin Denis- Babcia z Piekła Rodem
Felieton powstał, na podstawie wywiadu
i za zgodą osoby opowiadającej
Zdjęcia: by Google
Zapraszam na stronę Babci z Piekła Rodem na FB
I na Instagram- pod tą samą nazwą BzPR
BLOG NIE TYLKO DLA BABĆ
Piękna historia. Wzruszyłam się! 🥲Losy ludzkie są czasem takie pokręcone i dramatyczne ale my kobiety potrafimy znałeść w sobie ogromną siłę, wstać z kolan, otrzepać się i pójść dalej!. Odnaleść szczęście. 😄Ula💃
OdpowiedzUsuńTe nasze wybory (niestety) czasem są "jak kulą w płot". Ale najważniejsze żeby był happy end! Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń