91.Lecą żurawie...

 91.


LECĄ ŻURAWIE...



"W jesiennym niebie, 


pochmurnym wieczorem,

Wędrownym kluczem w odlotnej wyprawie,

Ciagną wysoko z żałosnym klangorem,

Żurawie! Żurawie!


 Płyną jak długie westchnienie bez końca,

Jak jęk ogromny ziemi w łkań zadławię,

Jak krzyk rozpacznej tęsknoty do słońca,,,,

Żurawie! Żurawie!


Pod nimi pustka p,oł martwa , mgły, chłody,

Nagi las drżący w przymrozków obawie,

Znużone sady, zaparte zagrody...

Żurawie! Żurawie!


Uniesie pastuch, o kij wsparty, głowy,

Długo za nimi pozierając łzawię

I porykując łby odwrócą krowy....

Żurawie! Żurawie!


Leciałbym z Wami, gdzie pierś radość

czerpie,

Lecz jak tu smutki swe same zostawię,

To wszystko, przez co cierpiałem i cierpię....

Żurawie! Żurawie!"

Leopold Staff  "Ciąg żurawi




Praktycznie  Leopold Staff w swoim wierszu,  odzwierciedlił część moich uczuć, które towarzyszą mi, kiedy te ogromne magiczne ptaki odlatują. A ich klangor dla mnie jest niepowtarzalny! Chyba żaden inny ptak, nie wydaje takich głośnych i jednocześnie przejmujących dźwięków- jak żurawie. 

Żurawie nie pierwszy raz pojawiają się u mnie na blogu. Bo one są takim wdzięcznym tematem, a dla mnie dodatkowo- szczególnym tematem.

A i miesiąc listopad jest dość szczególny dla naszych tradycji, choć to taki przedsionek łączący ze sobą późną jesień z nadchodzącą zimą. i dodatkowo tak nostalgicznie się zaczyna...

Cóż, etymologia w wypadku tego miesiąca, nie jest zbyt skomplikowana. List-opad to po prostu czas kiedy liść opadł😁. Forma tego wyrazu, bierze się z ogólnosłowiańskiej historii pisowni wyrazów, z rdzeniem prasłowiańskim- co oznacza (w skrócie), że miesiąc ten powinien się nazywać "liściopad".  

W tym roku miałam okazje (od bardzo długa) być na 1go listopada w Polsce. Pojechałam do uroczego małego miasteczka w Województwie Poznańskim, w którym spędziłąm część mojego dzieciństwa. Tu mieszkała część mojej rodziny. Zapewne wiecie jakie uczucia towarzyszą takim odwiedzinom- zwłaszcza kiedy masz 50+...

Kiedy szłam z walizką z dworca, usłyszałam nad sobą dobrze znane mi dźwięki. Podniosłam głowę i radością oczu, zobaczyłam olbrzymi klucz lecących ptaków. 

Lecą żurawie... 

Jakże byłam ogromnie wdzięczna losowi, że jestem tu, w porze odlotu tych ptaków. To dla mnie to taki znak- jestem w Polsce. 


Dzień Zadusznych, był pogodny i ciepły. Owszem był deszcz, ale to był deszcz ze spadających liści. Co i raz któryś zsuwał mi się z głowy. Miałam uczucie jakby czyjaś ręka prześlizgnęła się, głaszcząc moje włosy.


Samo miasteczko sprawiało wrażenie wymarłego, natomiast cmentarz dudnił życiem! Wydawało to się dość upiorną zamianą miejsc...Blask ogromnej ilości świec na grobach, zawsze oddaje osobliwy klimat tego dnia. Jakie to piękne, że jest taka data w kalendarzu, że wszyscy co tchu spieszą na groby swoich bliskich! Nad moją głową gdzieś- wiedziałam, że wysoko- unosił się klangoru dźwięk...

Leca żurawie....

Wizerunek grobów jest kuriozalny i uderza swoim unikatowym wyglądem- choć dość zupełnie zwyczajnym, jak na ten dzień. Groby pełne kwiatów, wymyślnych wieńców, bukietów, wianuszków. Nieschematyczny (a jednak schematyczny dla tych dni), nieszablonowy, niepowszedni, oryginalny i nietypowy (a jednak nieoryginalny i typowy dla tych dni)- trąci nawet wyrafinowaniem, widok ten. Absurdalnie jest zapewne totalnie nie ważny dla osób, dla których jest przeznaczony. Prezencja grobu chyba nie jest ważna dla ludzi, którzy odeszli. Ta szata zewnętrzna nawet zapewne ich nie obchodzi- to jest manifest ludzi, którzy są ich potomkami. Z perspektywy tych, którzy są tam, głęboko w ziemi pochowani- nie jest to zapewne  kluczowe. Myślę, że doniosłym i radykalnym  elementem jest to, czy mamy ich w sercu. I w pamięci.


Nieomieszkałam porobić trochę zdjęć- bo rzeczywiście było pięknie. Kolory cmentarza, niczym nie przypominały koloru żałoby. Raczej odzwierciedlały miłą atmosferę spotykających się ludzi wokół grobów. I znów ten znajomy niewpowtarzalny dźwięk, nawołujących się ptaków...

Lecą żurawie....

Klucze ptaków rzeczywiście były pokaźne. A dźwięk jak gdyby odbijał się od pomników, po których buszowały ciepłe promienie słoneczne. W tej sytuacji (miałam na myśli słoneczko), postanowiłam pospacerować po miasteczku mojego dzieciństwa. Niektóre budynki stały niezmienione w swoim bezruchu. I niezmienione w swojej architekturze. 

Ale te same kamieniczki, które kiedyś widziałam innymi oczami jako takie zwyczajne- dziś ukazały mi się w innej odsłonie. A nawet nie raz miałam wrażenie, że są jakby zostały żywcem przeniesione z innego kraju. Tu trąci wieżyczką, tam jak kamienica warszawska, a gdzieś indziej filary jak w prawdziwym pałacyku. 

Przez pryzmat wiekowego balkonu, widać też nowoczesność- która wchodzi wszędzie i nie pytając się nikogo o zdanie.


Schludnie, czysto i kolorowo.... 


Owe miasteczko posiada park, który zamieszkuje łabądź Edzio- ze swoją towarzyszką lub towarzyszem, wyglądem swoim łabędzia nie przypominającym. Rezydent ów (mam na myśli łabędzia), zajmuje teren sztucznego akwenu wodnego (stawiku), który jest ogrodzony aby żaden intruz tam się nie dostał. Edzio, ma swój domek i jest na tyle gościnny, że pozwala po swoim stawie pływać kaczkom (lub one o jego zdanie się nie pytały). I bardzo się starał mnie uszczypać- przekładając dziobek przez płotek. 


Mieszkańcy dbają o swojego łabędzia, informując odwiedzających jak i czym powinno się karmić ptaki. I tematycznie, kolejny olbrzymi klucz ptaków przeleciał...

Lecą żurawie....

Żurawie słyszałam nawet przez otwarte okno w mieszkaniu cioci. A i widziałam ich sejmiki na polu, jadąc pociągiem.

Noc cóż, w Polsce jak to w Polsce- ptaki leciały, ciotki różne też przeleciały (aby mnie zobaczyć) przez dom cioci mojej i stare (nie piszę o wieku!) znajome przyleciały- dnie pełne wrażeń. I w tym całym lataniu, my też z ciocią w końcu poleciałyśmy, do cioci sąsiadów. Gospodarz domu z zawiniętą ręką (po wypadku) dwoił się i troił. Ręka go musiała boleć i nie miał chyba w niej dobrego czucia, bo kiedy nalewał coś do szklanki, to nalewało się tego pół szklany... Nie żeby mi to przeszkadzało...a wręcz nawet fajnie się po tych szklankach robiło i coraz fajniej się czułam...(gorzej było z dniem po....😜).

Nagle zabandażowana ręka wjechała na stół z razowcem ze smalcem ze skwarkami, ogórasy-kiszone domowej roboty, miseczka (spora) grzybków marynowanych- niefortunnie postawiona przy mnie 😋, noooo, teraz to ja wiem, że w Polsce jestem!!! 

Gospodyni domu uśmiechnięta, światełka zapalone (i tak najważniejsze są ogóry i grzyby😁)- no moje klimaty!!

I jeszcze te lecące żurawie...


Przyjeżdżając do cioci i babci, zawsze czekałam na bułki na parze- kluchy, pampuchy, na łachu kluchy, buchty, poznańskie pyzy, parzaki, parowańce....Ale pomimo nazwowego zamieszania, powiem jedno- roboty przy nich dużo, ale są pyyyychaaaa!!! Do tego ciocia robiła kapustkę słodko- kwaśną- pyyyychaaaa! No i nie wspomnę już o cieście drożdżowym ze śliwką i kruszonką- pyyyychaaaa!!! Ciocia robiła też cukierki lukrowe, ser biały smażony (topiony na parze) i oczywiście nalewki o różnych smakach.

Tam, było moje drugie miejsce w Polsce. Bo pierwsze to oczywiście Warszawa💕.


 


WARSZAWO MA....

No cóż, co to za miasto wszyscy wiedzą.  Ale część z Was była przejazdem, na wycieczce, zna ją ze zdjęć, czy z opowieści. A część z Was zna jej duszę. Może to nie jest tak stara dusza jak Kraków, ale na pewno równie wspaniałą ale i poranioną. 

I wcale nie jestem pewna, czy jest wdzięczna Zygmuntowi, że przeniósł stolicę do tego właśnie miejsca- bo dopóki nie była stolicą, to była niewinna. A potem nagle stała się winna- bo została stolicą właśnie.

Stała się centralnym ośrodkiem Polski, gdzie zjeżdżali wszyscy co się dało- i nie tylko wcale z dobrymi zamiarami. Przez to, że była stolicą, w czasie drugiej wojny światowej została zrównana z ziemia.

Zniszczeniu uległo od 60- 80% tkanki miejskiej. Zaciekłe walki powstańcze, przyniosły Warszawie olbrzymie straty materialne. Furia niemiecka zniszczyła miasto prawie w 100u %. Jedynie budynek  przy ulicy Długiej 6, nadawał się do użycia. 

Zygmunt nie zdawał sobie sprawy- kiedy w 1596 przeniósł stolicę do Warszawy, że zaledwie 348 lat póżniej, miasto zamieni sie w ruinę. To było 79 lat temu. I na gruzach częściowo była odbudowana- np. Górka Szczęśliwicka, Kopiec Czerniakowski-Powstania Warszawskiego. A i Stare Miasto stoi na gruzach. I znów powstała piękna i elegancka- jak Feniks z popiołów. 

Stolica naszego kraju, słynęła przed wojną z piękna, elegancji i nowoczesności. Dlatego też, nazywano ją Paryżem Północy. Miasto- kolebka bogactw kulinarnych. Wspaniałych lecz nie przesadzonych lokali gastronomicznych. Każdy- kogo znam- ma miłe wspomnienia z pobytu w Warszawie i twierdzi, że to wyjątkowe miejsce. Bo i Warszawiacy są też bardzo gościnni. I eleganccy. I takich Warszawiaków ja pamiętam. 

Warszawa zawsze była miastem kontrastów. Z jednej strony blichtr, z drugiej tłum zebraków czy oszustów. Nie zależnie od preferencji, można było powiedzieć, że była ośrodkiem kultury- centrum życia towarzyskiego. I to bardzo bogatym w urozmaicenia. 

Do dzisiaj Warszawa posiada swoją dwubiegunowość. Można się iść napić w klimatycznej wykwintnej i wytwornej restauracji- albo pójść na (sławną niegdyś i dziś) setę  i śledzia. Wspaniale też prezentuje się Stara Praga- Północ, na tle modernistycznego centrum miasta.  I tu moje serce można znaleść.


Stara Praga i jej legendarne ulice: Brzeska, Ząbkowska, Strzelecka, Stalowa, no i  oczywiście główna- Targowa. Można powiedzieć, że Ząbkowska- Brzeska- Targowa, to taki praski trójkąt bermudzki. I nie jedno tam zniknęło i nie jeden....I zapomniałabym o najlepszej rzeczy na bazarze- flaki i pyzy gorące!! Nie szukajmy dzisiaj smaku owych wykwintnych potraw, sprzedawanych wtedy w słoikach- bo już mąka nie taka ani mięso nie takie. Chociaż, bar taki się tam znajduje. 

Miejsce to, to słynny Bazar Różyckiego- mogłeś kupić trupa i żywego...też praski trójkąt bermudzki tych trzech ulic. Naprawdę kupiło się wszystko- szwarc, mydło i powidło. Ale znikało też dużo rzeczy, najbardziej porfel, torebka żonie a nawet sama żona.

A między praskimi  kamieniczkami  do dziś sa popularne praskie podwórka z praskimi kapliczkami. Kiedyś ulice nie cieszące się dobrą sławą- dziś stanowią kultowe i hipsterskie miejsca. 

Ulica Brzeska, była za czasów prohibicji ulicą, na której znajdowały się tzw. mety z alkoholem. W bramach stali dostawcy, podjeżdżało się samochodem z zapalonym silnikiem, dostawało się flaszkie (dobrze napisałam- żargonem warszawskim😉) i odjeżdżało się z piskiem opon (bo zaraz by ich nie było (tych opon)- nawet kierownica w rękach by nie została!).


Na Ząbkowskiej kiedyś mieściły się ogromne Zakłady Spirytusowe, dawały pracę 1/3 dzielnicy. Potem zbankrutowały (😕??), jakby ludzie przestali pić... Dziś, to Praskie Centrum Koneser- wielofunkcyjny ośrodek kulturalny. Powstały już tam kawiarnie, restauracje, lofty, mieszkania, biura, budynki usługowe, hotel, muzeum, centrum konferencyjne, budynki biurowe....uffff- takie to jest ogromniaste!


W tych praskich zakątkach powstało dużo nowoczesnych budynków. Ale też można znaleść kamienice, które maja ślady po kulach....Jak cudownie jest wędrować po tych uliczkach.

"Tam dom Twój, gdzie serce Twoje..."



Mam nadzieje, że podobały Ci się zdjęcia Warszawy. Ich autorem jest Beata- Warszawianka. 

A oto co nam powiedziała.

"Łapię chwilę, lubie zachód słońca i wschód słońca. Najbardziej lubię fotografować odbicia w wodzie, szybie, samochodzie- wszędzie i mam na tym punkcie kompletnego bzika! Nawet mówią na mnie, królowa warszawskich odbić"


"Robię zdjęcia telefonem- bo zawsze mam go przy sobie!"



"Zdjęcia robiłam najpierw dzieciom, łapałam każda chwile! A w pewnym momencie zaczęłam fotografować wszystko dookoła: kwiatki, owady, i co tylko było w zasięgu oka. To moja pasja i to jest mój świat. Odpoczywam przy tym, nie myślę o problemach i o tych złych rzeczach, które się kiedyś wydarzyły. Kilka lat temu założyłam konto na Instagramie. Ludziom podobały sie moje zdjęcia, więc postanowiłam wziąć udział w konkursach. Kilka z nich wygrałam i moje zdjęcia są publikowane przez różne portale. 

Kocham to robić i to jest mój prawdziwy świat!"

A to zdjęcie z konkursu

Gdybyście chcieli odwiedzić jej konto na Instagramie, to podaję adres jej profilu (jest co ogłądać!!).
https://instagram.com/beatach1911?igshid=OGQ5ZDc2ODk2ZA==

I to by było na tyle,  dziś odcinek refleksyjno- relaksacyjny. Bo listopad dla większości to taki trochę dołujący miesiąc. Ale nic sie nie przejmujcie, bo wszystkie pogody muszą być i wszystkie pory roku maja dla nas ogromne znaczenie.

Pozdrawiam, Wasza Babcia z Piekła Rodem.

Zdjęcia Warszawy- by Beata, profilowe- by Google, reszta- by BzPR.

Jak zwykle zapraszam na moją stronę na FB i na Instagram.

BLOG NIE TYLKO DLA BABĆ!

 



 

                                                                     


 


        




  

 

 








Komentarze

  1. Piękny, nostalgiczny i jak pełen wspomnień był ten odcinek!. Rozumiem cię droga Alu doskonale, bo sama czuję to samo będąc w Polsce i do mojej Warszawy a dzięki cudnym zdjęciom Beaty na nowo odkrywam piękno tego miasta!. Ula💃.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję Ci mój wierny czytelniku- miło było Beate gościć na łamach mojego bloga i dziękuje za polecenie:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Blog dla kobiet 40+

Zastanawiasz się, jak zadbać o ciało i ducha po czterdziestce? Chcesz wiedzieć, jak być szczęśliwą, atrakcyjną i spełnioną kobietą, w pełni świadomą swojej wartości? Babcia z piekła rodem to jedyny w swoim rodzaju blog, który został stworzony specjalnie dla kobiet 40+ oraz wszystkich tych pań, które pragną cieszyć się życiem w każdym wieku. Znajdziesz w nim odpowiedzi na wiele nurtujących Cię pytań, nie tylko tych związanych z tematyką urody oraz wizerunku. Czeka tu na Ciebie mnóstwo interesujących przepisów kulinarnych, wskazówek dotyczących naturalnej pielęgnacji ciała, a także wartościowych porad z zakresu zdrowego trybu życia i dbania o siebie. Ten wyjątkowy serwis poradnikowy dla kobiet doda Ci motywacji do działania na każdy dzień, ułatwi zmianę niewłaściwych nawyków i sprawi, że na nowo spojrzysz na otaczającą Cię rzeczywistość. Dzięki niemu znajdziesz sens egzystencji i nauczysz się cieszyć codziennością, kiedy wszystkie dni wyglądają tak samo.

Babcia z piekła rodem – to miejsce dla każdej z nas!

Chcesz wprowadzić jakieś zmiany w swoim dotychczasowym życiu? Szukasz inspiracji i pozytywnej energii, które pozwolą Ci w końcu odnaleźć Twoją prawdziwą pasję? Babcia z piekła rodem to blog tworzony przez energetyczną artystkę, która doskonale wie, jak poradzić sobie z upływającym czasem, by zachować młody umysł, ciało i ducha. Jeszcze kilka lat temu kobiety po czterdziestce były praktycznie niezauważane. A przecież one też pracują, wychowują dzieci i pragną jak najlepiej czuć się w swojej własnej skórze. Jeśli Ty też tak uważasz – koniecznie dołącz do nas i bądź szczęśliwa bez względu na metrykę! Miłej lektury!

Blog lifestylowy dla kobiet